sobota, 14 lipca 2012

Poród na poznańskiej plebanii.

Wikariusz nie wezwał karetki. Jego dziecko zmarło!!!



W jednej z poznańskiej parafii, na plebanii, urodził się martwy syn tamtejszego księdza wikariusza. Duchowny nie wezwał karetki. Zrobił to dopiero, gdy stwierdził, że dziecko nie żyje. Zdarzyło się to 24 lutego 2011 roku. Sprawę umorzono i do tej pory nie ujrzała światła dziennego. Nie informowała o niej policja, prokuratura, ani tym bardziej poznańska Kuria.

Poznaliśmy szczegóły oraz dokumenty sprawy. Rozmawialiśmy z głównymi bohaterami tej historii. Dowiedzieliśmy się, że kochanką księdza była młoda dziewczyna Agnieszka D. Poznali się na rekolekcjach. Niebawem zamieszkała na plebanii, potem zaszła z nim w ciążę.
Wiedząc, że spodziewa się dziecka, tylko raz poszła do lekarza. Na samym początku ciąży. Poród zaczął się tydzień przed terminem. Pierwsze skurcze zaczęła odczuwać ok. 20. Po pewnym czasie pojawił się ksiądz Mariusz G. Przygotował posłanie swojej dziewczynie. Potem, jak sam zeznał, zostawił ją samą i poszedł do swojego pokoju słuchać muzyki. Po kilku godzinach, nad ranem, obudziło go jej jęczenie. Zeznał, że dziewczyna krwawiła i mówiła, że może wezwałby karetkę.

- Nie zareagowałem - przyznał ksiądz na przesłuchaniu. Nie ukrywał też, że nie chciał dziecka i żył tak, jakby go po prostu nie było.

Prokuratura umorzyła jednak sprawę. Oparła się na opinii doktora Krzysztofa Kordela, medyka sądowego z Poznania. Co prawda najpierw ustnie stwierdził, że niewezwanie karetki stanowiło bezpośrednie zagrożenie dla życia. Ale na ponownym przesłuchaniu powiedział z kolei, że szanse na uratowanie dziecka w szpitalu byłyby nikłe. Bo dziecko miało mieć węzeł pępowiny. Biegły mówi, że nie ma sprzeczności w jego zeznaniach i podtrzymuje wszystko, co powiedział.

Prokuratura nie zapytała o zdanie żadnego eksperta od ginekologii, choć ci mówią, że dziecko miało szanse na przeżycie, a węzeł pępowiny nie jest wyrokiem śmierci dla noworodka.

Sprawę umorzono. Kuria “ukarała" księdza przeniesieniem z parafii do klasztoru pod Ostrów Wielkopolski. Obecnie pracuje jako misjonarz na Ukrainie. Gdy dzisiaj zapytaliśmy poznańską Kurię o księdza Mariusza usłyszeliśmy, że prokuratura umorzyła postępowanie, a poza tym jest to wewnętrzna sprawa Kościoła.

Źródło: GłosWielkopolski.pl

niedziela, 8 lipca 2012

Czy ksiądz może wziąć od bezrobotnego 700 zł za pogrzeb?

Ofiary za pochówek mają być dobrowolne, ale praktyka często jest inna.
Śmierć ojca była dla Adama nie tylko rodzinną tragedią. Żałobę zakłóciły tarapaty finansowe.Adam, absolwent technikum elektrycznego, jest bezrobotny, pracuje dorywczo. Jego matka jest od pięciu lat bez pracy, czasami opiekuje się dziećmi.
Ojciec Adama zmarł nagle w wieku 55 lat. Dostawał 580 zł renty. Wdowa i syn liczyli, że za pogrzeb ksiądz nie weźmie dużo. Jednak zażyczył sobie 700 zł.

- Z wujkiem próbowałem przekonać proboszcza legionowskiej parafii. Pokazałem zaświadczenie z ZUS o wysokości renty taty i zaświadczenia z urzędu pracy moje i mojej mamy. Jedyna odpowiedź, jaką usłyszałem, to: "Niech się złoży rodzina" - opowiada Adam. - Zasiłek pogrzebowy, 4 tys. zł, nie wystarczył. 2,5 tys. kosztowało wykopanie grobu, najtańsza trumna tysiąc złotych.

Ks. Witold Och, proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Legionowie, o całej sprawie nie chciał z nami rozmawiać: - Nie udzielamy żadnych informacji, to są sprawy kancelaryjne. Dziękuję bardzo.

Niepisana zasada mówi, że ksiądz nie wyznacza stałej kwoty, licząc na ofiarność parafian. Ta ofiara to zwykle kilkaset złotych. Na ogół w większych miastach płaci się więcej niż w małych miejscowościach, ale reguły nie ma.

Za pogrzeb w ubogiej parafii w Korytowie w diecezji szczecińsko-kamieńskiej płaci się 100-300 zł. W jednej z wiejskich parafii w archidiecezji poznańskiej to koszt 150-200 zł. Znacznie więcej w parafii w diecezji płockiej - 600 zł (dane z raportu KAI "Finanse Kościoła katolickiego w Polsce").

- Wierzę, że są księża altruiści gotowi nie wziąć nic i tacy, którzy powiedzą: jak wam nie odpowiada 1,5 tys., to idźcie gdzie indziej - mówi ks. Wojciech Lemański, proboszcz parafii w podwarszawskiej Jasienicy. - U mnie w parafii, gdy pytają o koszt, odpowiadam, że to ofiara. Wtedy pada drugie pytanie: "Ile ludzie dają?". "Około 600 zł" - odpowiadam. "To my też tyle damy". Ale znam ludzi, których zupełnie na to nie stać, wówczas jestem gotowy zrezygnować z opłat.

Jak oceniać sytuację w Legionowie? Ks. Lemański: - Ofiara powinna być dobrowolna, choć 700 zł to nie jest bardzo wygórowana suma. Ksiądz utrzymuje się z opłat za śluby, pogrzeby, chrzty. Zakładając, że w parafii są dwa pogrzeby miesięcznie, to gdyby jeden miał być za darmo, a drugi za półdarmo, ksiądz nie miałby z czego żyć. Ale każdą sytuację trzeba traktować indywidualnie. Ostatecznie można zadzwonić do kurii, która najczęściej staje po stronie wiernych i mówi do księdza: "Proszę odprawić za darmo".

Adam zapewnia, że ksiądz zdawał sobie sprawę z sytuacji rodziny, bo chodzili do kościoła. Pertraktacje nie pomogły. - W końcu zdobyliśmy te pieniądze, co było bardzo trudne. Pomogła rodzina - mówi.

Ks. Lemański twierdzi, że nadużycia związane z opłatami za pogrzeby pojawiają się po obu stronach - i księży, i wiernych. - Czasem spotykamy się z takim podejściem, że ksiądz powinien odprawić za darmo. Kupują najdroższą trumnę i urządzają wystawną stypę, a księdzu najchętniej nie daliby nic. Znam też księży, którzy godzą się odprawiać pogrzeby w niedzielę za wyższą opłatą, choć w niedzielę pogrzebów odprawiać nie można.

Źródło: Gazeta Wyborcza